Ostatnie łowy w tym roku
Wolne ma Krzysiek, wolne ma Jason, ja mam wolny na drugie imię, i gdyby nie top gear, to capitan slow byłby moją ksywką, tak zostaje tylko kapitan chaos.
Wyjazd na łosie jakoś rozszedł się po kościach, wiec zostają tęczaki.
Spotykamy się and wodą tuż prze 9. Zimno jak cholera, ale słonko wstaje, wygląda ze dzień będzie udany. Bardzo to było złudne wrażenie.
Zaczynam od niby-invaderów ukręconych specjalnie na to miejsce. 2 czy 3 rzut, mocne szarpniecie linką i... cisza. Ryby nie ma.
Piłuję wodę coraz bardziej zirytowany. Jason wpada w tempo i łoi biedne ryby niemiłosiernie, nad wodą co chwilę słychać jazgot jego kołowrotka. Pierwsze ryby bardzo zgrabne:
Niestety, tylko u Jasona, reszta jeziorka jakby atomówką zakilowana
Przefruwam węże, zonkery, pijawki, wszelkie inne stworki - woda milczy jak zaklęta. Chwilę później zaczyna się wiatr.
pierwsze podmuchy, w lekkich odstępach czasu umożliwiających rzucanie. Jednak - na horyzoncie pojawia sie ściana czarnej chmury - oj, nie będzie za ciepło.
Wiatr z podmuchów zamienia się we wściekłą nawałnicę - deszcz, grad. Wicher dmie tak,z ę kilka razy przesuwa mnie o kilka kroków, Krzysztof z racji mniejszej wyporności prawie odfruwa. Ogłuszający wiatr, kurtki przyklejone do ciała. Linki wiatr wyrywa z palców. Przynajmniej rzuty dośc dalekie wychodzą
Chwilę później Krzysiek zaczyna łowić ładne sztuki, wyjeżdżają jedna za drugą.
Tylko u mnie cisza i zero akcji.
Kolejne godziny mijają, trochę mnie krew zalewa. Krzysztof postanawia wracać, my z Jasonem zostajemy do ćmoku.
W końcu, w akcie desperacji - zakładam bloodworma, dziwną gumisiową muchą, na którą dzisiaj Jason pogolił sporo ryb.
Nie lubię tego łowienia - daleki rzut, chwilę czekam i zaczyna powolne wybieranie linki ósemką.
Nudne to jak oglądanie schnącej farby, ale - nie ma chyba innej opcji.
Z resztą - decyzja dobra, bo po kilku rzutach wyrywa mi linkę z palców. Ryba idzie ostro, wybiera linkę spod nóg i wreszcie odzywa się hamulec w moim kręciołku. Troszkę trwa przeciąganie liny, bo dośc delikatny przypon - 0,23mm a i ryba gruba, jak karp
W końcu ryba w podbieraku, szybkie foto i ryba do wody.
Kolejne rzuty i znowu branie, ryba nie zapina się, ja burczę na wiatr faki.
Przychodzi Jason, daje mi brązową pijawę XXL. Zakładam ją do tonącej linki i prowadzę skokami przy dnie.
Słońce powoli zachodzi, ja coraz bardziej ssanie na dom odczuwam. Wreszcie tępe przytrzymanie i od razu odjazd. Znowu gra kolowrotek, ryba jest zaskakująco silna.
Mija dobrych kilka minut, nim wreszcie drania doprowadzam do siatki, która uprzednio naszykowal mi Jason. Obaj jesteśmy zaskoczeni, jak w sumie nie duza ryba dała popis sztuczek i fruwania
Ostatnie foto w zachodzącym słońcu i zwijamy sie do domu.
Warto było się wybrać.
- remek, Friko, pitt i 5 innych osób lubią to